Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dama obejrzała się, a mnie na jej widok tak coś ścisnęło, że omal nie wróciła mi cała choroba. Serce zadrgało we mnie bólem nerwowym, bo poznałem tę młodą osobę, która tak dziwnie spoglądała na mnie ze swej loży przodowej, podczas gdy mnie choroba pochwyciła w Neapolu.
Twarz jej zlekka się zarumieniła, potem nieco zbladła. Ale ani ruchem, ani żadnem słowem nie wyraziła zdziwienia lub gniewu. Zmierzyła mnie tylko od stóp do głowy z pogardliwym spokojem i z niepojętą pewnością siebie odparła:
— Nie znam go.
Osobliwe to zapewnienie ubodło mą ciekawość. Widziałem w tej młodej pannie dumę tak szczególną i udawanie tak skończone, że mi natychmiast przyszła chęć zrobić jakąś awanturę. My, cyganie artyści, niebardzo pozwalamy imponować sobie zwyczajom światowym i prawidłom konwenansu; nie straszy nas odepchnięcie od tych prywatnych teatrów, na których świat z kolei pozuje przed nami i gdzie my uczuwamy dopiero wyższość artysty, albowiem tam nikt oddać nam nie może tych żywych wzruszeń, jakie my dajemy. Salony nudzą nas i mrożą wzamian za życie i ciepło, jakie my do nich wnosić umiemy.
Śmiało więc przystąpiłem do młodej pary i podałem się za nastrajacza fortepianów, po którego do Florencyi posłano z jakiegoś domu wiejskiego. I wymieniłem nazwę willi.