Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciemnem sklepieniem wolno przechadzała się kobieta o tak wysmukłej kibici i szlachetnej postawie, że, jak mogłem najdłużej, ciągnąłem za nią wzrokiem. Kiedy odchodziła, nie myśląc się odwrócić, przyszła mi nieprzezwyciężona chętka zajrzenia jej w oczy, bez względu na nieprzyzwoitość, a może i nieprzyjemność.
— Kto tam wie — pomyślałem sobie — wszędzie w naszym uroczym kraju znaleźć można kobiety tak pobłażliwe!
Mówiłem sobie przytem, że fizyonomia moja zbyt jest znaną, aby mnie wzięto za złodzieja. Liczyłem też na tę ciekawość, z jaką ludzie lubią zblizka oglądać postać artysty nieco wziętego, oraz jego obejście się.
Zapędziłem się więc w ciemną aleję i idąc wielkiemi krokami, już miałem dosięgnąć do przechadzającej się mieszkanki, kiedym spostrzegł idącego na jej spotkanie przystojnego młodzieńca, o twarzy mdłej, ubranego według ostatniej mody, który ujrzał mnie wprzód, nim zdołałem umknąć w gęstwinę. Byłem o trzy kroki od dostojnej pary. Młodzieniec zatrzymał się przed damą, podał jej ramię i odezwał się, patrząc na mnie wzrokiem tyle zdziwionym, ile przystało na człowieka doskonale ujętego w obrożę krawatu i obyczaju.
— Kochana kuzynko, co to za człowiek idzie za tobą?