Wstała, a Wilhelm spostrzegł że coś położyła w szczelinę skały.
— Cóż ty tam kładziesz Joanno? zapytał ją, ciekawy dociéc zabobonnych obrzędów narodu.
— Parę listków macierzanki które urwałam przed wejściem do jaskini, odpowiedziała.
— Dla kogóż to ta ofiara Joasiu? czy dla boginek?
— To jest zwyczaj dziéwcząt, mój paniczu chrzestny.
— A chłopcy cóż dają na ofiarę?
— Mały kamyczek mój chrzestny paniczu. Włożę jeden za was.
— Inaczéj zapewne boginki by się gniewały na mnię, i jakiego złego figla mi wypłatały?
— Być może, chrzestny paniczu. A to nie wiele kosztuje włożyć mały kamyczek?
— Włożę dwa, jeżeli ci to przyjemność robi, moja Joasiu.
Ale wychodząc z jaskini, Wilhelm, oddając się na powrót podejrzliwości swojej, pomyślał sobie, że ten kwiatek macierzanki jest może znakiem, objetnicą schadzki, którą Joanna tym sposobem oznajmiała przedmiotowi swojéj miłości.
Dalszą drogę przebyli w milczeniu. Wiatr, który jedne chmury rozpędzał, ale w ich miejsce inne spędzał, utrudzał ich pochód, i wszelką rozmowę niepodobną czynił. Kiedy doszli do trzeciego wału gruzów, który tworzy najwyższe wzniesienie w Toull, Joanna zapytawszy się swego chrzestnego panicza, czyli ma gdzie jakie schronienie dla odpoczynku, pożegnała go w następny sposób:
Strona:PL Sand - Joanna.djvu/95
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
89