Strona:PL Sand - Joanna.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
412

w tém miejscu była rozkopana i oczyszszona z kamieni jak gdyby przez to chciano było oddalić od ziemi to okno wązkie, kraty swojéj pozbawione, i oświécające wnętrze owéj izdebki w wieży, która Marsillatowi służyła za zwykłe mieszkanie. Odrzucono daléj gruz i kamienie, nakupione aż po piérwsze piętro prawie, a tym sposobem okno to było o cztérdzieści stóp blizko wysokie nad rodzajem rowu, któren tylko był przywróceniem dawnéj równi rowów zamkowych. Marsillat, przepędzając często nocy całe w tém mieszkaniu samotném, obwarował się téż w nim, jak mógł najlepiéj.
— Dokąd-że to nas prowadzisz? — zapytał Wilhelm, widząc Ragueta wskazującego mu końcem swojéj laski głąb rowu.
— Ona jest tutaj, — rzekł Raguet, mówiąc zawsze cicho, i ukrywając się za odłamem gruzu, aby go z okienka wieży widzieć nie można było. Potém podniósł swoją laskę, wskazał na okno, zakreślił nią znak spadnięcia z góry na dół, i dodał z okrutną obojętnością: — Małe tylko w tém jest nieszczęście, że ta dziewczyna nie żyje!.... Jednak idźcie ją zobaczyć.... Nie mógłbym na to przysiędz.... Widziałem ja dobrze, jak z okna leciała..... ale ja się zbliżyć nie chciałem.... nie jestem ja taki głupi!.... Gdyby cała ta sprawa do sądu oddaną została, to jeszcze winę na mnie zwalić gotowi.
I znikł jak piérwszą razą. Bał się Marsillata; ale ten, z progu swéj wieżyczki pilnując wyjścia Arthura i Wilhelma, szukał Joanny po łączce w tej chwili, i zacierał sobie ręce na myśl, że ją może w jakim kącie skuloną i drżącą znajdzie.