Strona:PL Sand - Joanna.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
261

a promień księżyca, wciskający się przez tę szczęlinę był jedyném światłem, którego nasze dziéwczęta potrzebowały, aby się spać położyć. Jako służące przestrzegające starannie, aby o ile możności oszczędzić wydatku gospodyni domu, zgasiły wkrótce swoją latarniczkę, a Joanna, siadając na kamiennej ławce, aby rozwiązać swój gorset, spoglądała na okolicę, i w głębokie wpadła marzenia.
— O czémże dumasz? — zawołała na nią Klaudyja, która się już była spać położyła. — Ty jak widzę już téj nocy spać nie myślisz?
— Godzina snu już minęła, — odpowiedziała Joasia, — niewarto prawie trudu, aby się do niego zabierać, bo w krótce będzie świtało. Ty mi tego nie będziesz chciała wierzyć Klaudyjo, że, jak światło księżyca zobaczę, to się coś dziwnego we mnie dzieje.
— A ja to bardzo lubię światło kiężyca! — odrzekła Klaudyja walcząc między snem i chęcią szczebiotania. — Kiedy indziéj to się bardzo w nocy boję, ale jak światło księżyca zobaczę, to się już niczego nie boję, bo przy nim wszystko widzę.
— Ale co ja, to nie jestem taka jak ty Klaudyjo! — odpowiedziała Joanna. — Światło księżyca to mię trochę niepokoi, bo wtedy dla boginek uciecha nastaje, i złe i dobre wtedy biegają po świecie; a które dusze biédnych chrześcijan nie mają w ten czas łaski u boga, to wielkie dla nich jest niebezpieczeństwo.
— Ot, byłabyś cicho Joasiu! — zawołała Klaudyja — jeżeli zaczniesz rozprawiać o twoich boginkach, to się nakoniec będę bała. Ty wiész o tém dobrze, że ja w to wierzyć nie chcę. U nas na wsi to jeszcze ujdzie,