Strona:PL Sand - Joanna.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
262

ale tu w mieście to wielkie głupstwo; wszyscy się tylko z tego naśmiewają. Gdybyś mówiła o tém pannie Maryi, tobyś zobaczyła, jakby cię o to wyłajała.
— Ja cię téż nie muszę, abyś w to wierzyła Klaudyjo; boginki się tobą nigdy nie zajmowały. Są ludzie których duchy nigdy nie dręczą. Ale są i drudzy ludzie, którzy koniecznie wiedzieć muszą, o co rzecz chodzi, i jakie są środki, aby się uchronić przed złemi duchami, a żyć w zgodzie z dobremi. Nie do mnie to musisz o tém mówić, że niema boginek Klaudyjo! bo ja o nich wiém bardzo wiele!
— A więc bądź-że już raz cicho i chodź spać! Patrzaj, już mię strach pobiera. Ja niewiém tylko, jak ty się nie boisz mówić o nich o téj godzinie, ty co wiész z pewnością że są boginki..... Szczęściem, że jestem trochę bezpieczniejsza w tej izbie; jeżeli drzwi dobrze są zamknięte, a one przez okno wejść nie mogą, to się ich wcale nie boję.
— O to nic nie szkodzi, moja Klaudyjo. Niech tylko najmniejsza szparka będzie w pokoju, to one wejść do niego potrafią jeźli zechcą. Ale nie strachaj się ich, nie! Nie zrobią ci one nic złego, dopokąd będziesz razem ze mną.
— To wielkie szczęście dla mnie — rzekła Klaudyja — bo ja dalibóg nie wiém, co robić potrzeba aby je odpędzić!
— Nie gadaj tak, Klaudyjo!
— Przecież to do ciebie powiedzieć mogę. Wszak ty wiész o tém dobrze. Ale, ale kochana Joasiu, przecież Marsillat ci się nie podoba, nieprawdaż?
— Nie!