Strona:PL Sand - Joanna.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
130

Nagle Joanna lekko się podniosła i udała się naprzeciw Wilhelma, który się do niéj zbliżał.
— Mój chrzestny paniczu, — rzekła do niego, — trzeba księdza proboszcza do domu wyprawić. Wiém z pewnością że mu zimno, i że go wilgoć przejmuje, chociaż mu już kilka razy mówiłam, ażeby poszedł do siebie. Gdyby się choroby nabawił, to by wielkie nieszczęście było dla naszego ludu. Jest to bardzo uczciwy człowiek. I wy, paniczu chrzestny, i wy gotowi z tego zachorować. Trzeba, żebyście poszli z księdzem proboszczem.
— Chcesz zatém zostać, — odrzekł Wilhelm, — pod opieką pana Marsillat, Joasiu?
— Czy i pan Marsillat tu jest? Niewiedziałam wcale o tém paniczu chrzestny.
— A teraz, kiedy wiész o tém, czy żądasz, abym się oddalił?
— Trzeba będzie i jego wziąć z sobą, łaskawy paniczu chrzestny! Byle tylko Kadet przy mnie pozostał, aby odpędzać źwiérzęta niedobre od tego biédnego ciała, więcéj pomocy mi niepotrzeba.
— Ależ twój przyjaciel Kadet śpi, jakby u siebie w domu na łóżku, moja Joasiu; aż dotąd nawet słychać jego chrapanie.
— Już ja go potrafię obudzić, jak tego potrzeba będzie, mój chrzestny paniczu.
— Żądasz więc koniecznie abym odszedł.
— O nie, chrzestny paniczu. Jabym tylko chciała żebyście poszli spać i gdziekolwiek się schronili.
— A gdybym téż wolał tu zostać Joasiu? gdyby mi