Strona:PL Sand - Joanna.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111

Proboszcz wyszedł za nią, aby jéj pomódz zarzucić na plecy tobołek, któren za drzwiami zostawiła, a w którym były zasoby na ucztę pogrzebową. Syn Leonarda, chłopak wielki, szesnastoletni, nielada brzydki, lubo wesoły, oczekiwał Joannę w kuchni aby ją odprowadzić do domu i pomódz jéj resztę zanieść zasobów. Dészcz był przestał, wiatr tylko jeszcze wiał burzliwy, a noc, zapadłszy rychléj jak zwykle, z powodu chmur gęstych i czarnych które słońce pokrywały, roztoczyła swoją zasłonę nad całą okolicą.
— Tak panie baronie, — rzekł proboszcz wzruszony wchodząc na powrót do pokoju, w którym swoich gości był zostawił; — Joanna dla domu pańskiego z wielką korzyścią by była. Jest to najlepsza dziewczyna z całéj mojéj parafii, i nie jestem nawet wstanie tak godnie ją zalecić jak na to zasługuje.
— Otóż, co się temu księdzu ubrdało w głowie? — pomyślał Marsillat, — To się mi podoba! trzeba mi będzie stósownie do tego moje bateryje ustawić. A ten ksiądz cnotliwy, który z czystéj cnotliwości z żarliwością nad tém pracuje, aby z oczu swoich oddalić przedmiot zgubny dla spokojności jego sumienia i serca, popycha ją w objęcie Wilhelma! O księża! otóż to tacy jesteście! niech się drudzy gubią jak chcą, wy sobie z tego ręce umywacie, byleście tylko waszą duszę własną uratowali. — Kochany proboszczu — rzekł na głos, — oddaję słuszność twej poradzie którą dajesz mojemu przyjacielowi Wilhelmowi. Niezawodnie że Joanna pod skrzydłem opiekończém takiego mentora niebędzie wystawiona na niebezpieczeństwo zdradliwych zalotów młodych ludzi ze wsi waszéj. Lecz czyż się nic a nic