Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie jestem takim jak ty filozofem. Nie zawsze czuję się szczęśliwym.
— Pan? zawołał Esperance głosem wyrzutu i zadziwienia.
— Tak, ja, odpowiedział Roger, utkwiwszy w nim badawcze spojrzenie. Mimo wysokiego stanowiska i tkliwych około mnie starań najlepszej matki, miałem bardzo wiele przykrych i smutnych chwil w życiu. Czy nie mówiono ci nigdy o hrabi Flamarande?
— Bardzo mało. Raz tylko widziano go tutaj.
— Otóż widzisz. Był to człowiek niezaprzeczenie zasłużony, ale dziwak i nie lubił dzieci...
— Ach! przerwałem Rogerowi, przecież ojciec kochał pana!
— Milcz! nie masz tu głosu, odpowiedział mi szorstko. Wiem wiele rzeczy, znanych może i temu chłopcu także. Esperancie, słyszałeś kiedy o młodym Gastonie Flamarande?
— O Gastonie — pasterzu? zapytał Esperance z wzrokiem spokojnie utkwionym w Rogerze?
— Nie, nie o tym ze znanej legendy; o innym Gastonie, moim bracie.
— To dziecko, które wkrótce po przyjściu na świat utonęło w Loarze? Tak, mówiono tu długo o tem nieszczęściu. To on się Gaston nazywał?
— Nie wiedziałeś o tem?
— Nie, odpowiedział Esperance, który prawdopodobnie pierwszy raz usłyszał prawdziwe swoje imię.
— Otóż, mówił Roger dalej, matka moja opłakiwała długo jego stratę i długie lata szukała za nim a ojciec mój ani płakał ani szukał go... najlepszy dowód, że nie kochał bardzo swoich dzieci. — To wszystko przypominam sobie doskonale, dodał zwracając się ku mnie.