Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiczki. — Jeszczem się do tego nie włożył, panie hrabio, ale nauczę się prędko.
— Czego się chcesz uczyć? rzekł Roger, połykając żarłocznie zupę — rzemiosła lokajskiego?
— Tak jest, aby módz usłużyć panu.
— Chcesz być moim lokajem?
— Tak jest, ale wtedy tylko, kiedy pan do nas przyjedziesz.
— A gdybym ja chciał zabrać cię ze sobą?
— Gdzież to?
— Do Paryża, wszędzie.
— To niępodobna.
— Z powodu Karoliny?
— Najprzód, a potem dla innych jeszcze przyczyn.
— Dlaczegóż to?
— Pan Alfons wiem że ztąd nie wyjedzie, a starzy Michelin’y i ich córki potrzebują mieć kimś się wyręczyć. Michelin kupił teraz dobra i wiele czeka mnie zajęcia. Zresztą Ambroży, którego pan hrabia jeszcze nie zna, a który jest moim przyjacielem... nareszcie ten kraj tak smutny dla pana hrabiego, a dla mnie najpiękniejszy w świecie, to wszystko mnie wstrzymuje.
— Więc czujesz się tu szczęśliwym?
— Bardzo.
— To szczególne. Pierwszy raz widzę człowieka zupełnie zadowolonego. Nie skarżysz się na nic w życiu?
— Na nic i na nikogo.
— Przecież... a twoi rodzice...
— Stworzyli mi szczęście. Życie uczciwe jest pięknym darem nieba.
— A jeżeli uczciwem być nie może?
— To od nas zależy. Rozum i odwaga przezwycięży wszystko.