Przejdź do zawartości

Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żubr podniósł zdziwiony głowę, koczownik zaczął znowu.
Vamireh daruje ci życie!..
Żubr napoiwszy się do syta, odszedł. Vamireh miał był ze sobą kawałek pieczonego bawołu, zjadł go, rzucił się na ziemie i usnął. Po pewnem czasie szmer jakiś kazał mu się zerwać na równe nogi. Zobaczył jak z pół tuzina szczurów wodnych uciekało w popłochu. Stanął, wyprostował się i z oczami olśnionemi jeszcze blaskiem słonecznym pomyślał zaraz o swoim niewykończonym rysunku na emalii zęba. Gdy go wziął znowu, doznawał rozkosznego zdziwienia: zamiast wątpliwego szkicu, jaki sobie wyobrażał, ukazał się przed nim wyraźny, dokładny rysunek o linijach wytwornych. Wziął rylec, starannie pogłębił zarysy, potem, przewierciwszy u podstawy zęba dziurkę do zawieszania go, uśmiechnął się z radości na widok nowego swego klejnotu. Ale na razie jego moc twórcza była się już wyczerpała; napróżno usiłował zabrać się na nowo do statuetki: nieprzezwyciężone ziewanie, ciągła jakaś niezręczność towarzyszyła wszystkim jego wysiłkom. Zniechęcony, schował materyjały swe i narzędzia w dziuplę olchy i podniósł wzrok ku niebu dla porachowania się z czasem. Do wieczora było jeszcze daleko: słońce znajdowało się na pół drogi ku zachodowi, chociaż w wydłużonych cieniach zstępowała już na ziemię świeżość przedwieczorna. Długoróżki drgały całemi kolumnami, mgły przejrzyste — tworzyły się nad la-