wysiłkiem, zwlekała z ucieczką, myśląc widocznie o stoczeniu walki. Ale bardziej podniesiony głos władcy rozbrzmiał po dolinie, zwiastując napad: pantera ustąpiła, uchodząc bez pośpiechu i miaucząc ze wściekłości, upokorzenia z głową pochyloną ku tyranowi. Ten szarpał już jelenia, wielkimi płatami pożerał swą kradzioną zdobycz, nie troszcząc się o pokornego zwierza, który odstępował, badając półcień nocny swemi złocisto-ziełonemi oczami. Człowiek, ostrożny teraz ze względu na sąsiedztwo lwa, ukrył się starannie w gąszczu liści, ale nieustraszony i gotowy na wszystko.
Po kilku minutach wściekłego pożerania drapieżca przerwał sobie ucztę: pomieszanie i wątpliwość jakaś widniały w całej jego postawie, w drganiu grzywy, w niespokojnem badaniu okolicy. Nagle, jak gdyby już przeświadczony, pochwycił jelenia, zarzucił go sobie na grzbiet: począł uciekać. Oddalił się był już może o czterysta, kroków gdy wtem, na skraju lasu, prawie w temże miejscu, gdzie on sam się wynurzył, ukazało się teraz jakieś zwierzę potworne. Zkształtów i ruchów podobne nieco do lwa i tygrysa, lecz bardziej olbrzymie było ono panem lasów i sawanów i teraz w tych świetlnych oparach zjawiało się jak upostaciowanie siły. Człowiek zadrżał, wzruszony do głębi wnętrzności.
Po chwilowym przystanku pod jesionami zwierzę rozpoczęło pogoń. Pędziło jak wiatr, pożerając bez wysiłku przestrzenie ogromne
Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/12
Ta strona została przepisana.