Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przywykłem do półcieni, badającem zdradzieckie kryjówki nocy.
Hoj, mruknął do ciebie głosem zapytania, chroniąc się w cieniu krzaka.
Zbliżał się coraz bardziej i uwydatniał odgłos jakiegoś biegu — zrazu niejasny i daleki. Jeleń ukazał się znowu, równie szybki, ale pędzący nie tak już prosto, okryty potem, z krótkim i zbyt głośnym oddechem. W odległości pięćdziesięciu kroków sunęła niezmęczona bynajmniej, pełna wdzięku i zwyciężka już — pantera.
Człowiek dziwił się, niemile uderzony tak rychłem zwycięztwem drapieżnika, uczuwając w sobie coraz większą chęć wmieszania się do walki, gdy nagle stało się Coś strasznego. Właśnie tam na skraju klonowego lasku, w całym blasku miesiąca zarysowały się jakieś kształty ogromne: po głębokim ryku, po skoku olbrzymim, po ciężkiej grzywie człowiek rozpoznał zwierzę, królujące prawie niepodzielnie — rozpoznał lwa. Biedny, jeleń oszalały ze strachu, wykonał zwrot nagły: niezręczny, zawrócił i w tejże chwili znalazł się pod ostremi szponami pantery.
Nastąpiła krótka, dzika walka, rozległo się ostatnie chrapnięcie konającego jelenia, pantera zaś stanęła jak wryta: lew zbliżał się ku niej z całym spokojem. O kroków trzydzieści zatrzymał się, głośno mruknąwszy, lecz nie gotując się jeszcze do skoku. Duża pantera epoki czwartorzędowej, rozwścieklona podjętym napróżno