Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Myśliwiec zwlekał; plemię jego musiało mieć obfity zasób mięsa, gdyż nie myśląc o pogoni, spoglądał, jak zwierzę oddalało się coraz bardziej na smukłych swych nogach, z głową w tył odrzuconą, jak cały ten piękny obraz leśnego wyścigowca rysował się w różowawych blaskach jutrzenki.
Loo, loo — zawołał nie bez pewnej miłości w głosie.
Instynkt ostrzegł go o zbliżaniu się jakiegoś krwiożerczego wroga, jednego z dużych drapieżców kocich, szukającego zdobyczy. Istotnie, w pół minuty może, z poza skały Troglodytów ukazała się pantera, skacząca w olbrzymich susach. Człowiek, baczny i czujny, z nozdrzamwęszącemi wroga, cały podniecony nerwowo, i trzymał w pogotowiu asagaję i maczugę, Pantera przemknęła jak piana na rzece, ginąc rychło w oddali. Czujne ucho myśliwca przez kilka minut jeszcze słyszało odgłosy jej biegu po miękiej ziemi.
Loo, loo, powtórzył on, zlekka wzruszony, we wspaniałej postawie zaczepnej.
Chwile biegły, rogi miesiąca stawały się wyraźniejsze, małe stworzonka szeleściły w krzewach nadbrzeżnych, wielkie żaby piszczały już pośród rzecznych roślin. Człowiek napawał się samą rozkoszą życia — wobec tego przepychu wód olbrzymich, tej gry migotliwej świateł i cieni; potem oddalił się znowu, nasłuchując z okiem