Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sznie zębami, ziejąc siarczyste płomienie, szedł przeciw niemu. — On téż, nieczekając, poskoczył naprzeciw bestyi: siédem razy kosą świsnął, — co ciął, to padnie łeb smoczy, i krwią pluszcząc w dół się toczy.... Kiedy ostatni łeb odpadł, wdowi syn wszedł w jamę smoczą.
Smocza jama była straszna, ciemna aż czarno, siarczystego dymu pełna; a ciągnęła się tak długo, jak by końca nie miała. Biédnemu wędrowcowi język w ustach kołem stanął, przysechły do podniebienia, od pragnienia i duszącego paru; w tém, kiedy się na poły żywy ledwie wlecze, z boku, z rozpadliny skały, ujrzy jasność wpadającą i zaleci go woń cudna. Pojrzał ciekawie: — i oto, widzi ogromną jaskinią, jak gdyby kościół największy, a w niéj ogród przecudowny, majową trawą pokryty, pełny róż i lilii wonnych. Na murawie, drzewa różne, z rumianemi owocami, chylą się ku srébrnéj strudze.... Zgłodniałemu, spragnionemu, ślina do ust płynęła; więc co żywo, odwróciwszy oczy, szedł daléj, co sił starczyło.
Aleć daléj znów z ściany skały jasność go uderzy, — i przez wązką rozpadlinę widać niezmierną pieczarę; złota lampa, na złotym łańcuchu, paliła się u sklepienia, — a w około ścian stoją ćwierci, korce, kadzie całe, pełne po wiérzch srébrem, złotem, klejnotami najdroższemi. — Lecz wdowi syn nie