Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— tak że jednego dnia biédny drwal, wytrząsłszy wszystkie miechy, ani garstki jednéj ziarna nie mógł uzbiérać. A tu, żona osłabiona, na słomie leżąc, jęczy z głodu i dzieci piszczą chleba! Jęknął cicho nieszczęśliwy ojciec, — a niewiedząc już co począć, przyciśniony ostatnią potrzebą, odważył się pojść do pana, którego kiedy indziéj, jak ognia się bojąc, z daleka unikał.
Oj! bo był téż to i pan!... Sztuczka, jakiéj daleko daleko, széroko szukać by potrzeba drugiéj!...... Dorobiwszy się i tak i siak trochę grosza, psim figlem jakimś wyrzucił ze wsi wdowę i dzieci dawnego dziedzica, i nadęty nową godnością wziął się do rządów po swemu. Gospodarował, co prawda, porządnie i bardzo pilnie; ale na grosz nie było żadnego żyda nadeń chciwszego. Byłby z dębu darł łyka a z ludzi skórę żeby tylko mógł je sprzedać. — Wiary zaś, to był iście pogańskiej. Jak kto przychodząc do niego pochwalił Pana Jezusa, przenigdy nie odpowiedział na wieki. Jak mu nie w porę były słoty albo susze, to bluźnił tak okropnie na wszystkie świętości, że ludziom włosy słuchając wstawały. Kiedy dziad przyszedł po prośbie, nie dał mu nigdy grosika złamanego, jeno się naprzedrwiwał i nasmiał z biédaka. — A że do tego wszystkiego miał obyczaj kląć: bodaj djabli wzięli, szeptali sobie, ludzie po cichu że taki go kiedy i wezmą, pocieszając się tą nadzieją w swym ucisku.