Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zamilkła. Wówczas powiedziałem:
— Czy jesteś przynajmniej zadowolona?
— Ot, tak sobie! — odparła wzruszając ramionami.
— Do licha! Dom ten mógłby być rajem.
— Tak... tak! — odparła i roześmiała się.
Zaczęliśmy mówić o czem innem, o polu, o ludziach, zwierzętach, dzieciach, ale co chwila wracaliśmy do dawnych Wspomnień. Chciałem ją wtajemniczyć w szczegóły mego domowego życia, ale spostrzegłem (straszna jest ciekawość samiczek), że wie wszystko najdokładniej. Oczywiście kumoszki doniosły, jak zawsze. Zaczęliśmy rzucać przysłowia, kalembury, facecyjki, aż do zachłyśnięcia. Co które ciasteczko wyszło z pieca, zostawało natychmiast połknięte na gorąco.
Śmiałem się do łez. Naraz, ocierając oczy, słyszę... bije szósta na kościele pobliskim.
— — Ho... ho... muszę już iść! — powiedziałem.
— Jeszcze masz czas!
— Niedługo wróci twój mąż. Nie mam ochoty widzieć się z nim!
— Ani ja! — odparła szczerze.
Przez okno kuchni ujrzałem, że cienie zaczynają się już słać po łące. Skośne promienie