Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyzłociły tysiące czubów traw, ziół i krzewów. Krowa lizała z zapałem korę wierzby, opodal stały dwa konie. Jeden kary z gwiazdką na czole, drugi szpak pięknie znaczony w jabłka ciemne. Stały, sparłszy na sobie głowy, zapadłe w rozmarzenie wieczorne, syte i ciche. Zapach kwiatów szedł falą... Było tak słodko. Spojrzałem na talerzyk z przysmakiem burgundzkim, galaretką porzeczkową, i powiedziałem:
— Jakże tutaj dobrze! Wzięła mnie za rękę i odparła:
— Mogło być tak przez całe życie...
Przyszło mi, na myśl, że nie powinienem jej zostawić rozżaloną, przeto zacząłem:
— Ej... droga łasiczko, może to i lepsze, co się stało! Zważmy, że właściwie niewiele straciłaś. Dobrzeby nam było ze sobą przez kilka pierwszych dni. Ale życie całe... ha, ha, ha! Znam ja siebie dobrze... oj, znam i powiadam ci miałabyś mnie dosyć! Jestem wartogłów, próżniak, pyszałek, pijaczyna, obżartuch, gaduła, uparciuch, złośliwiec, kłótnik, marzyciel, choleryk, lunatyk,... słowem, droga łasiczko, byłabyś wprost nieszczęśliwa i mściłabyś się na mnie za swe rozczarowanie. Gdy o tem pomyślę, włosy mi stają dęba na głowie. Bóg wie, co robi! Mówię ci... lepiej się stało!