Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niezgorzej po izbach) dał za wygraną i wściekły wybiegł ze sklepu.
Swywolnica, nie wstając z klęczek, podniosła głowę i powiedziała:
— Wlezie z powrotem za piec!
Zadałem jej pytanie, czy ciągle żyje zgodnie 2e swym piekarzem. Naturalnie nie przyznała się do rozczarowania. Choćby ją miano rozerwać na sztuki, nie byłaby pisnęła słowa za żadną cenę. Taka to już uparta sztuka!
— I dlaczegóżbym nie miała żyć zgodnie? — odrzekła — Bardzo go nawet lubię!
— No, no... smaczny jest, przyznaję, ale takie małe ciasteczko połknie człowiek za jednym razem, a cóż potem? Masz, Martynko, buzię sporych rozmiarów... ha?
— Trzeba poprzestać na tej strawie, jaką się posiada!
— Masz rację... Ale gdybym był... ciasteczkiem... nie miałbym jednak spokoju... o, nie!
— Czemuż to? Niema obawy, jestem sumienna w interesie. Tylko niechże i on dotrzymuje umowy. Gdyby mnie bodaj raz jeden okpił... ho... ho! Tego samego dnia miałby trzy pary — rogów na głowie. Równe prawa dla wszystkich! Tedy niechże robi jak się należy, co jest jego obowiązkiem!