Strona:PL Rodzina kamieniarza.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
 — 9  —

towała na wieczerzę kartoflankę. Mała Antolka krajała słoninę i wkładała ją do rynki.
Ze dworu słychać było miły i dziecinny głos. To Franio śpiewał, podlewając w ogródku.
Na ławce siedział Wacław, zajęty bardzo czytaniem ślicznej książki, którą sobie przyniósł ze szkoły.
Na wystających deseczkach gołębnika trzepotały się i gruchały gołębie. Koło budynku biegały kury, jakby śpiesząc jeszcze wygrzebać jakie ziarnko przed udaniem się na spoczynek. Kurka często zaglądała przez płot do ogródka. Młode roślinki stanowiły dla niej wyborny przysmak. Ale apetytu nie mogła zaspokoić: przez płot dosięgnąć nie mogła, a gdyby spróbowała wejść furtką, Franio wypędziłby zaraz nieproszonego gościa.
Wtym w pobliżu dały się słyszeć szybkie kroki.
Wacław podniósł głowę i zobaczył ojca; twarz jego i ręce były opalone, a odzienie kurzem pokryte.
— Tatko! — zawołał uradowany.
Jednocześnie gospodyni i Antolka wyszły z izby, a Franio, nie tracąc czasu na szukanie furtki, przeskoczył przez płot.
— Dobry wieczór, ojczulku — witały go dzieci.
— Dobry wieczór! Jak się macie? — odpowiedział kamieniarz i zwrócił się do żony.
— Wiesz, co się dziś stało?
— Gdzie? Komu? Nic nie wiem — odrzekła przestraszona — bo z twarzy męża poznała, że nie przynosi dobrej nowiny.
— Dąbek miał wypadek: spadł na niego wielki odłam i poranił go ciężko.
— Boże, co za nieszczęście! — krzyknęła Pokorowa i załamała ręce.