Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  59  —

— Nie, nie! — zawołał Roland z pogardą. — Nie chcę nic mieć z tobą wspólnego, jedź swoją drogą.
— O ciebie wcale mi nie chodzi — rzekł Ralf, obrażony obejściem się Rolanda — niech cię te wyrzutki społeczeństwa upieką na rożnie, jeżeli sobie tego życzysz, ale mi żal serdecznie tej dobrej damy. Pani! — dodał, zwracając się ku Edycie — wydaj rozkaz, co mam uczynić. Jeżeli mi każesz, abym wam przewodniczył, uczynię to, chociażby mi twój gniewliwy braciszek miał łeb kulą roztrzaskać.
— Proszę udać się w swoją drogę — powiedziała Edyta, nie mając bynajmniej chęci odbywania podróży w towarzystwie takiego człowieka. — Nie potrzebujemy twej pomocy.
— Jak chcecie — odrzekł Stackpole. — Raz jeszcze dziękuję wam za uratowanie mi życia. Niechże was Bóg prowadzi.
I skoczywszy na konia, w kilka sekund Ralf zniknął im z oczu.






ROZDZIAŁ  V.
Zbłąkani.

Telie obejrzała się za Ralfem i poznała po kierunku obranej przez niego drogi, że się puścił ku Niższemu Brodowi. Zwróciła na to uwagę Rolanda i jeszcze raz zaczęła go prosić gorąco,