Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  60  —

ażeby w tamtę udali się stronę, gdyż tym sposobem mogliby z pewnością uniknąć zasadzek indyjskich.
Roland jednak nie dał sobie o tem mówić.
— I dlaczegóż radzisz mi zmienić kierunek drogi? — zapytał Telii — czy z tego powodu, że ów łotr nawpół uduszony, przerażony pewną prawie śmiercią, w przystępie trwogi widział urojonego Ducha Puszczy? Jeżeli chcesz, ażebym posłuchał twej rady, musisz mi inne dać powody, gdyż w te wszystkie wasze baśnie wcale nie wierzę.
I nie wdając się w dalsze rozprawy z dziewczyną, Roland puścił się naprzód w tym samym kierunku, w jakim dotąd jechali. Wkrótce jednakże nowe przeszkody zatrzymały go w dalszej podróży.
Kiedy dostali się na drogę, prowadzącą do Górnego Brodu, Roland dostrzegł na ścieżce świeże ślady podków końskich, wskazujące, że ktoś przejechał tędy, kiedy oni zajmowali się oswobodzeniem Ralfa. Widok tych śladów z jednej strony ucieszył Rolanda, z drugiej zasmucił. Swobodny przejazd nieznajomego o tyle ucieszył kapitana, iż go zapewnił, że dalsza droga była wolna od Indyan; smuciło go zaś to, że nie spotkał podróżnego, od którego mógłby był zasięgnąć wiadomości o karawanie wirgińskiej, z jaką on niezawodnie musiał się zetknąć. Smutek Rolanda jeszcze się zwiększył, gdy spojrzawszy na słońce przekonał się, że niemało stracili czasu na wyzwolenie Stackpola i że dzień miał się ku schyłkowi. Nakłaniał więc swych towarzyszów do jak