Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  240  —

ręką. Lecz — dodał, odwracając się tyłem do niego i wystawiając pięści skrępowane. — Na! Tu! Masz ostre zęby, przegryź to... tu, tu, Cukierek!
Mądra psina, której przedziwną zmyślność poznaliśmy już nieraz podczas tego opowiadania, zdawała się w samej rzeczy rozumieć słowa i skinienia swojego pana. Nie namyślając się długo, Cukierek począł gryźć rzemień na ręku Natana; gryzł i szarpał zaciągniętą pętlę z dziwną gorliwością. Kwakier podniecał jego usiłowania i zachęcał, wciąż mówiąc do niego:
— Raz już przecie uwolniłeś mię, psinko moja, kiedym leżał podobnie jak dziś skrępowany przy ognisku dzikich. Gdy posnęli, ty podsunąłeś się i ząbkami przegryzłeś rzemienie. Ani jeden z tych łotrów nie przebudził się więcej. Gryź, gryź, psiaczku! O tak! Jeszcze lepiej, nie uważaj na nic, choćbyś mię miał skaleczyć. Wszak ty umiesz gruchotać kości w swych ostrych zębach, a przecież rzemień nie jest tak twardy, jak one. Gryź, tak, o tak! Wybornie!
Takiemi słowy cicho szeptanemi Natan wciąż zachęcał Cukierka. Po upływie kwadransa próbował zerwać rzemień, ale ten, chociaż się nieco poddał, nie pękł jednakże.
— Jeszcze, jeszcze, wierny mój Cukierku. O tutaj, tu, jeszcze jedno ugryzienie! No dalejże!
Ale właśnie Cukierek nie chciał na nowo jąć się rzemienia. Zaprzestał swej roboty a potarłszy nosem o nogę swego pana, zaskomlił tak cicho,