Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  241  —

że tylko wprawne ucho Natana mogło to dosłyszeć.
— Ha — szepnął Natan, usłyszawszy szelest stąpań zbliżającego się ku drzwiom chaty człowieka — to czerwone skóry! Precz, pieseczku! Ruszaj stąd, później dokończysz swej pracy.
Pies bez zwłoki skoczył pod kupę skór w kącie leżących i w mgnieniu oka znikł tak, że sam Natan nie dostrzegł, czy Cukierek namiot opuścił, czy też przypadł gdzie w kącie.
Tymczasem kroki nadchodzącego coraz głośniej dawały się słyszeć. Natan rzucił się na posłanie skórzane i spoglądał bystrem okiem na matę drzwi zasłaniającą. Wkrótce odsunęła się ona i do izby wszedł stary wódz indyjski Wenonga, krokiem posuwistym, mającym dodać powagi i godności jego postaci.
Głowa jego była pokryta czupryną, przystrojoną szponami, dziobem i piórami sępa. Twarz po jednej stronie była umalowana na czerwono, po drugiej na czarno, również i ciało ubarwione w pasy szkarłatem i sadzami. W ręku trzymał siekierę wojenną, jakby gotową do zadania śmierci więźniowi. Za jego pasem tkwił ostry nóż do skalpowania, barki okrywała opończa wojenna przystrojona mnóstwem frendzli i świecidełek.
Tak ubrany i ustrojony szedł ku jeńcowi z głową wzniesioną w górę, a oczy jego błyszczały wściekłością i męstwem, jakby miał zamiar zgruchotać głowę Natanowi jednem uderzeniem tomahawka. Z pozoru zdawało się, że dyszy