Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sły, iż nie odróżniacie uczciwego powietrza od zatrutego, a suchego lądu od obrzydliwego, zaraźliwego bagna. Uważam za rzecz wysoce prawdopodobną (lecz to jest jedynie przypuszczenie), że wszyscy pójdziecie do djabła, zanim odwykniecie od przestawania z tą malarją. Obozować na trzęsawiskach... Słyszane rzeczy! Silver, tobie bardzo się dziwię. Jesteś rozsądniejszy od wielu, wziąwszy was wszystkich razem, lecz zdaje mi się, że brak ci początkowego wykształcenia z zakresu higjeny. No, dobrze! — dodał, gdy już każdemu dał jakąś pigułkę, a oni przyjęli jego przepisy ze śmieszną zaiste pokorą, podobni bardziej do chłopców z ochronki, aniżeli do skalanych krwią rokoszan i piratów. — Dobrze, na dziś to wystarczy! A teraz życzyłbym sobie za waszem pozwoleniem porozmawiać z tym chłopcem.
I skinął niefrasobliwie głową w moją stronę.
Jerzy Merry stał w drzwiach, spluwając i mrucząc coś spowodu lekarstwa o niemiłym smaku, lecz na pierwsze słowo propozycji doktora obrócił się wzburzony do głębi, i wrzasnął: „Niee!“ — dorzucając jakieś przekleństwo.
Silver uderzył dłonią w beczkę.
— Mil-czeć! — ryknął z wściekłością, a był w tej chwili podobny do lwa. — Doktorze — mówił dalej, już zwykłym tonem, — właśnie o tem myślałem, wiedząc, jak pan lubi tego chłopca. Jesteśmy panu serdecznie wdzięczni za jego łaskawość, a jak pan widzi, pokładamy w panu ufność i przełykamy te gorzkie leki, niby szklanki grogu. I otóż wiem, jak należy postąpić. Hawkins, czy dasz mi słowo honoru, jako młody kawaler (bo jesteś młodym kawalerem, mimo