Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nigdy — zaprzeczył doktor. — Piękność i talent pozostawiają ślad niezatarty.
— Zapomniałam się już ubierać — westchnęła.
— Kochanie, rumienię się za ciebie — wołał. — Nasze małżeństwo było prawdziwie tragiczne.
— Ale twoje tryumfy, widzieć cię ocenionym, szanowanym, czytać imię twoje w dziennikach, będzie to więcej niż przyjemność, to będzie raj! — unosiła się.
— I raz na tydzień — rzekł doktor, skandując sylaby — raz na tydzień, maleńka partya bakarata?
— Tylko raz na tydzień? — zapytała, grożąc mu palcem.
— Przysięgam na mój polityczny honor! — zawołał.
— Psuję cię — rzekła i podała mu rękę.
Pokrył ją pocałunkami.
Jan-Marya wymknął się niepostrzeżenie z pokoju. Wolał samotność nocy. Księżyc płynął wysoko po nad Gretz. Jan-Marya zeszedł w dół ogrodu i usiadł na ławeczce. Rzeka płynęła mimo, tocząc srebrne wiry. Lekkie przesłony mgły poruszały się pomiędzy topolami w oddali. Trzciny rzeczne chwiały się cicho w miesięcznej poświacie. Może ze sto razy siadywał tu takiemiż nocami, przyglądajac się płynącej rzece z myślą spokojną. A teraz byłżeby to już ostatni raz? Miał opuścić tę znajomą wioskę, te zielone, szemrzące niwy, tę jasną i cichą wodę. Miał się przenieść do wielkiego miasta. Jego dobra pani, wystrojona wspaniale, będzie królować w salonach; jego dobry, gadatliwy, dobroduszny pan zostanie krzykliwym deputowanym, i oboje będą straceni na zawsze dla Jana-Maryi i dla swego własnego lepszego ja. Znał swoje niedostatki. Wiedział, że z konieczności będzie musiał stracić na znaczeniu w wirze wielkiego miasta i opadnie powoli ze stanowiska dziecka domu do stanowiska sługi. I poczęła się w nim budzić mglista wiara w przepowiednie doktora o nieszczę-