Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żółw, moja najmilsza, żółw! — krzyczał doktor, popychając ją zlekka ku drzwiom razem z latarnią i sprawunkami.
Jan-Marya stał osłupiały. Wyobrażał sobie zgoła odmienną scenę, bardziej doraźny i stanowczy protest, i nadzieje jego zaczęły się rozwiewać na miejscu.
Doktor był wszędzie. Chwiał się trochę na nogach, być może, i od czasu do czasu podpierał ramionami ścianę, gdyż bardzo dawno już nie pił absyntu i nawet przyznawał, że absynt był nieporozumieniem. Niby żałował, że pozwolił sobie na małe nadużycie w dniu tak chwalebnym, ale w myśli zastrzegał sobie stanowczo: nie powinien na drugi raz paść ofiarą poniżającego nałogu. Dostał wino z piwnicy w mgnieniu oka; ustawił naczynia mszalne, jedne na białym obrusie stołowym, inne na bufecie, wciąż okryte pleśnią historycznej ziemi. Co chwila wbiegał do kuchni osypując Anastazyę coraz nowemi obietnicami, upajając ją widokami przyszłości, szacując nowe swoje bogactwo na coraz szerszą skalę, i zanim zasiedli do kolacyi, cnota pani roztopiła się w ogniu jego entuzyazmu, nieśmiałość jej znikła. Ona także zaczęła się wyrażać z przekąsem o życiu w Gretz, a gdy usiadła, aby rozlać zupę, oczy jej lśniły blaskiem spodziewanych dyamentów.
Podczas całej wieczerzy ona i doktor snuli i rozsnuwali przepiękne plany, podniecając się, prześcigając i upewniając wzajemnie. Twarze ich rumieniły się uśmiechami, oczy rzucały iskry, gdy projektowali przyszłe polityczne tryumfy doktora i salonowe owacye wielmożnej pani.
— Ale nie będziesz czerwonym — rzekła Anastazya.
— Należę do lewego centrum duszą i ciałem — odpowiedział doktor.
— Pani Gastein wprowadzi nas w świat. Prawdopodobnie zapomniano już o nas — rzekła pani.