Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie, gdybym był żył w wiekach średnich (serdecznie się cieszę, że to nie miało miejsca), byłbym sam pustelnikiem, jeżeli nie zawodowym błaznem, tak jest, nie inaczej. To były wówczas jedyne dwie perspektywy filozoficznego życia: śmiech lub modlitwa; szyderstwo, możnaby rzec i łzy. Póki nie wzeszło słońce pozytywizmu, mędrzec mógł tylko wybierać pomiędzy tem dwojgiem.
— Ja byłbym błaznem, ma się rozumieć — zauważył Jan-Marya.
— Nie mogę sobie wyobrazić, abyś celował w swym zawodzie — rzekł doktor, podziwiając niezmąconą powagę chłopca. — Czy śmiejesz się też kiedy?
— O, tak! — odpowiedział chłopiec. — Śmieję się często. Bardzo lubię żarty.
— Szczególna istoto! — rzekł Desprez. — Ale odbiegam od przedmiotu. (Spostrzegam po tysiącznych oznakach, że się starzeję). Franchard zostało już dawno zburzone w czasie wojen angielskich, tych samych, co zrównały z ziemią Gretz. Ale co najciekawsze, pustelnicy (gdyż było ich już więcej niż jeden), przewidzieli niebezpieczeństwo i starannie ukryli naczynia kościelne. Naczynia te były potwornej ceny, Janie-Maryo, potwornej ceny, nieoszacowane, powiadam ci; wytwornej roboty, z drogiego materyału. A teraz, uważaj, nie zostały one nigdy znalezione. Za panowania Ludwika XIV kilku młodzieńców rozkopywało głęboko ziemię około ruin. Nagle, tak! łopata natrafiła na jakąś przeszkodę. Wyobraż sobie tych ludzi, spoglądających na siebie wzajemnie; wyobraź sobie, jak serca ich biły, jak mieniły się im twarze. Był to kufer, i to we Franchard, w miejscu zagrzebanego skarbu! Rozwarli gwałtownie wieko, jak zgłodniałe bestye. Niestety, nie był to skarb, tylko kilka ornatów kapłańskich, które za zetknięciem z powietrzem rozpadły się natychmiast w proch. Czoła tych poczciwców oblały się chłodnym potem, Janie-Maryo.