Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do Franchard zbierać rośliny i zioła, nie bez myśli o »Farmakopei Porównawczej«.
Jakiś czas posuwali się równym gościńcem, potem przybyli na skraj lasu i zawrócili na nieuczęszczaną drogę. Koła pojazdu skrzypiały miękko po piasku z towarzyszeniem chrzęszczących gałęzi. Po nad ich głowami rozpościerał się miękki, zielony, łagodnie szemrzący obłok zrzeszonych liści. W arkadach lasu powietrze zachowało świeżość nocy. Atletyczna postawa drzew, dźwigających, każde swą górę listowia, czarowała umysł, jakby widok tylni posągów, a linie pnia wiodły oko przedziwnie ku górze, gdzie najwynioślejsze liście lśniły się w lazurowej smudze. Wiewiórki przeskakiwały po środkowych gałęziach. Było to bardzo właściwe miejsce dla pobożnego wielbiciela bogini Hygiey.
— Czy byłeś kiedy we Franchard, Janie-Maryo? — zapytał doktor. — Nie zdaje mi się.
— Nigdy — odparł chłopiec.
— Są to ruiny w parowie — ciągnął dalej doktor, przybierając wykładowy ton — ruiny pustelni i kaplicy. Historya opowiada nam wiele o Franchard: jak pustelnik bywał nieraz napadany przez rozbójników; jak zadawalniał się najbardziej niewystarczającą dyetą; jak powinien był spędzać dzień cały na modlitwie. Zachował się list, pisany do jednego z tych samotników przez przełożonego jego zakonu, list pełen przedziwnych wskazówek hygienicznych, polecający mu zwracać się od ksiąg do modlitwy i tak znowu, dla rozmaitości, a gdy się znuży jednem i drugiem, przejść się po ogrodzie i przyglądać pszczołom miodnym. Jest to do dziś dnia mój własny system. Zauważyłeś pewno, że niejednokrotnie rzucam »Farmakopeę«, czasem w połowie zdania i wychodzę na słońce i powietrze. Podziwiam autora tego listu z całej duszy, był to człowiek zastanawiający się głęboko nad najpoważniejszemi rzeczami. Ale w isto-