Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i przyjemności niekosztujące ani grosza, a tak szczodrze rozsiane po naszej drodze! Tam, w końcu ogrodu, płynie rzeka, nasza kąpiel, nasz staw rybny, nasz naturalny system drenowania. Mamy studnię w podwórzu, która szle nam perlącą się wodę z samego jądra ziemi: czysty, chłodny, a zmieszany z małą ilością wina najzdrowszy napój w świecie! Powiat słynie ze swej zdrowotności. Uskarżają się wprawdzie na reumatyzm, ale ja sam nigdy nie doświadczyłem najlżejszej jego przypadłości. Powiadam ci, a sąd mój oparty jest na najchłodniejszym, najjaśniejszym procesie rozumowym, jeżelibyśmy ja lub ty zapragnęli kiedykolwiek opuścić ten przybytek rozkoszy, byłoby obowiązkiem, owszem przywilejem naszego najlepszego przyjaciela przeszkodzić nam w tem, choćby kulą rewolwerową!
Pewnego pięknego dnia czerwcowego siedzieli obaj na wzgórzu po nad wioską. Rzeka o wodach tak błękitnych, jak niebo, połyskiwała tu i tam pomiędzy listowiem. Nieznużone ptaki krążyły nieustannie i migały w locie około wieży kościoła w Gretz. Zdrowy powiew szedł z lasu i szmer niezliczonych tysięcy szczytów drzewnych i niezliczonych milionów i milionów liści zielonych przelatywał powietrze, napełniając ucho subtelnem brzmieniem, pośredniem pomiedzy cichym szeptem a śpiewem. Zdawało się, jakoby w każdem najdrobniejszem źdźble trawy ukrywał się konik polny, a pola rozbrzmiewały wesołą muzyką, brzęcząc w oddali i zbliska, jak dzwoneczki sanne królowej wróżek. Z wyniosłości wzgórza, na którem siedzieli, oko obejmowało daleką przestrzeń równiny, wysadzonej topolami, z jednej strony, słaniające się szczyty leśne z drugiej, a Gretz samo w pośrodku, garść dachów. Pod roztoczonym łukiem błękitu wioseczka wydawała się tak malutką, jak cacko. Nie chciało się wprost wierzyć, aby ludzie mogli tu mieszkać i znajdować dość miejsca, by się poruszać i dość