Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jak się ma nasz pacyent? — zapytał Desprez.
Okazało się, że pacyent ma się mniej więcej jednakowo.
— A dlaczego wstajesz tak wcześnie? — ciągnął dalej doktór.
Jan-Marya, po długiem milczeniu oświadczył, że sam nie wie.
— Sam nie wiesz? — powtórzył Desprez. — My zwykle nic nie wiemy, kochanku, póki się nie postaramy dowiedzieć. Zapytaj się swej świadomości? No rozwiąż mi to pytanie. Czy lubisz wstawać wcześnie?
— Tak — odpowiedział chłopiec powoli — tak, lubię.
— A dlaczego to lubisz? — ciągnął dalej doktór. — (Postępujemy teraz metodą sokratyczną). Dlaczego to lubisz?
— Bo jest cicho — odpowiedział Jan-Marya — i niemam nic do roboty i zdaje mi się, że jestem wtedy lepszy...
Doktór Desprez siadł na słupku z przeciwnej strony. Zaczynała go interesować rozmowa, ponieważ chłopiec mówił widocznie z namysłem i starał się odpowiadać szczerze.
— Zdaje się, że miło ci jest czuć się dobrym — rzekł doktór. — Otóż teraz mój chłopcze, zadziwiasz mię niewymownie. Wspomniałeś podobno, iż byłeś złodziejem, a te dwie rzeczy nie zgadzają się z sobą.
— Czy to bardzo źle kraść? — zapytał Jan-Marya.
— Taką przynajmniej jest ogólna opinia, mój mały — odparł doktór.
— Nie, ale tak, jak ja kradłem — tłómaczył tamten. — Nie mogłem inaczej. Myślę, że chyba słuszną jest rzeczą mieć chleb, brak jego daje się uczuć tak dotkliwie. A potem, bito mię zbyt okrutnie, gdy wracałem z niczem — dodał. — Rozumiałem już, co jest dobre, a co złe, gdyż przedtem uczył mię pewien ksiądz,