Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grę hazardowną, opartą na prawidłach, wyciągającą następstwa z danej przyczyny. Cóż? jeżeli natura, podobnie jak pokonany despota wywróci szachownicę, strzaska kolejność ich szeregu? To samo zdarzyło się Napoleonowi (tak mówią pisarze), gdy zima odmieniła porę swego pojawienia. To samo może spotkać Markheima: Grube ściany mogą wyprzejrzyścieć i wyjawić jego czynności, jak czynności pszczół w ulu szklanym; krzepkie belki podłogi mogą rozstąpić się pod jego nogami, jak ruchome piaski i zatrzymać go w swej uwięzi. Ba! mogły zdarzyć się bardziej poważne wypadki i zgnębić go nieodwołalnie. Gdyby, naprzykład, dom się zawalił i uwięził go obok zwłok jego ofiary, albo gdyby pożar wybuchł w domu sąsiednim i strażacy okrążyli go znienacka ze wszech stron. Takich trafów obawiał się i w pewnem znaczeniu można je nazwać rękami Boga, dosięgającemi zbrodni. Ale co się tyczy Boga samego, Markheim czuł się najzupełniej spokojnym. Czyn jego był niewątpliwie wyjątkowy i takiemiż usprawiedliwiające go okoliczności, które Bóg znał. U Niego też, a nie pomiędzy ludźmi, pewien był sprawiedliwości.
Skoro dostał się bezpiecznie do pokoju bawialnego i zamknął drzwi za sobą, uczuł pewną ulgę. Pokój był zupełnie zrujnowany, bez obić, zarzucony bezładnie pakami i opylonemi meblami: wielkie źwierciadła, sięgające posadzki, w których spostrzegał samego siebie pod różnymi kątami, niby aktora na scenie; mnogie obrazy w ramach i bez ram, odwrócone twarzą do ściany; piękny bufet Sherotański, mozaikowa szafka, obszerne łóżko, zawieszone kotarami. Okna otwierały się aż do ziemi, ale wielce szczęśliwym trafem niższa część okiennic była zamknięta, co skrywało go przed sąsiadami. Tu, zatem, przysunął Markheim jedną z pak do biurka, i począł dobierać klucze. Była to długa robota, gdyż kluczy było wiele, przytem żmudna i męcząca: biurko mogło