Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wą, cała ta maszynerya życia została wstrzymaną, jak zegarmistrz podniesieniem palca wstrzymuje bieg zegaru. Tak rozumował daremnie, nie umiał wznieść się do świadomości wyższej skruchy. To serce, co drżało przed malowanem wyobrażeniem zbrodni, patrzało na jej rzeczywistość nieporuszone. Co najwyżej czuł słabą iskierkę politowania dla kogoś, kto był obdarzony daremnie wszystkiemi zdolnościami, które mogą uczynić ze świata zaczarowany ogród rozkoszy, lecz kto nigdy nie żył, a teraz oto umarł. Ale pokuty i żalu... ani drgnięcia.
Potem, otrzasając się przytomnie z tych rozmyślań, znalazł klucze i postąpił ku otwartym drzwiom sklepu. Na dworze zaczął kropić rzęsisty deszcz i szmer ulewy, uderzającej po dachu spędził ciszę. Jak w stalaktytowej grocie, pokoje domu rozbrzmiewały nieustannem echem, napełniającem słuch i zlewającem się z tykaniem zegarów. I gdy tak Markheim zbliżał się do drzwi, zdawało mu się, że słyszy w odpowiedzi na swe własne ostrożne stąpanie, kroki czyjejś innej stopy, wstępującej po schodach. Cień kołysał się wciąż, luźnie, na progu.
Markheim rzucił cetnarowy ciężar postanowienia na swe muskuły i pchnął drzwi. Blade, mgliste światło dzienne ścieliło się posępnie po nagiej podłodze i schodach, ześlizgując po świetnych zbrojach, stojących rzędem, z halabardami w ręku, u wejścia, i po ciemnych inkrustacyach i oprawnych w cenne ramy obrazach, rozwieszonych wzdłuż żółtawych obić ścian. Bębnienie deszczu rozlegało się tak głośno po całym domu, że ucho Markheima zaczęło rozróżniać w niem liczne i odmienne dźwięki. Stąpania i westchnienia, miarowy krok pułków, maszerujących w oddali, brzęk monety na kontoarze i skrzyp drzwi, rozwierających się ukradkiem na oścież, zdawały zlewać się z szelestem kropli deszczowych, ociekających na kopułę dachu, i szumem wody, pędzącej w rynnach.