Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szary i niepozorny dla oka, będzie miał więcej znaczenia dla dotyku. Ujął ciało za ramiona i odwrócił na wznak. Było dziwnie lekkie i gibkie, a członki, jak gdyby przełamane, opadały w najdziwaczniejszych skrętach. Twarz pozbawiona wszelkiego wyrazu, blada, jak z wosku, jedna ze skroni oblepiona odrażająco krwią. Był to dla Markheima jedyny niemiły szczegół. Przeniósł go w tejże chwili myślą daleko w przeszłość, do pewnego jarmarcznego dnia w małej wiosce rybackiej.
Szary dzień, świszczący wiatr, gęsty tłum na ulicy, ryk kotłów, łoskot bębnów, nosowy głos jakiegoś śpiewaka ballad i mały chłopczyk, błąkający się tam i sam, ruszający głową w tłumie, zawieszony pomiędzy obawą a ciekawością, aż wyszedłszy na główny plac zabawy, spostrzegł budę i wielki transparent, z ohydnemi bohomazami, o jaskrawych, świecących barwach: Browurigg ze swoją uczennicą; Manning’owie z zamordowanym przez siebie gościem. Weare w śmiertelnym uścisku Thurtella i jeszcze z dziesiątek słynnych zbrodni. Wszystko przedstawiało mu się tak jasno, niby wizya. On sam stawał się znowu tym małym chłopcem, spoglądał ponownie i z tem samem uczuciem fizycznego obrzydzenia na te szkaradne malowidła, wciąż jeszcze ogłuszał go wrzask bębnów. Parę taktów muzyki owego dnia przyszło mu na pamięć i wtedy, poraz pierwszy zdjęła go nagła omdlałość, porywy nudności, raptowna słabość w stawach, którą musi natychmiast opanować i pokonać.
Uważał, że rozsądniej jest zajrzeć w twarz tym dręczącym rozmyślaniom, aniżeli unikać ich; spojrzał więc tem zuchwalej w martwe oblicze, zniewalając umysł do zgłębienia istoty i całego ogromu popełnionej zbrodni. Tak niedawno twarz ta mieniła się każdem nowem uczuciem, blade usta przemawiały, to ciało pałało tchnieniem rządzących niem energij; a teraz, i za jego spra-