Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia. Krótki spacer orzeźwił mnie i zagrzał w postanowieniu zgłębienia tej tajemnicy, i gdy z wyniosłości mego wzgórza spostrzegłem Filipa, zabierającego się do pracy w ogrodzie, wróciłem szybko do rezydencyi, ażeby przywieść mój zamiar do skutku. Sennora wydawała się pogrążoną we śnie; stałem przez chwilę i przyglądałem się jej bacznie, ani drgnęła. Nawet gdyby zamysły moje były przestępne i niedyskretne, nie potrzebowałem lękać się takiego dozorcy. Odwróciłem się i wszedłszy na galeryę, rozpocząłem poszukiwania po domu.
Cały ranek błąkałem się od jednych drzwi do drugich, przechodząc przez obszerne, zakurzone pokoje, jedne o szczelnie zamkniętych okiennicach, inne zalane światłem słońca, wszystkie puste i niezamieszkałe. Był to bogaty i piękny dom, ale tchnienie czasu pokryło go pleśnią i pyłem, siejąc smutek i zwątpienie. Pająk tkał tu swoją misterną sieć, wydęta tarantula umykała szybko wzdłuż gzymsów, mrówki wyżłobiły mnogie, krzyżujące się ścieżki po posadzce dawnych sal audyencyonalnych, tłusta i złośliwa mucha, która żywi się padliną i bywa często zwiastunem śmierci, uwiła sobie gniazdo w spruchniałem drzewie sprzętów i brzęczała ciężko, latając po pokojach. Tu i ówdzie stało, jakby zapomniane, jedno lub parę krzeseł, sofa, łóżko, albo wielki fotel o rzeźbionych poręczach, wznosząc się na kształt wysepek na ogołoconej podłodze, jakby ku świadectwu, że było to niegdyś mieszkanie człowieka, a wszędzie ściany uwieszone były portretami zmarłych. Mogłem sądzić z tych poblakłych podobizn, do jak możnej i pięknej rasy należał niegdyś ten dom, po którym błądziłem w tej chwili. Wielu mężczyzn miało ordery na piersiach i wygląd wysokich dygnitarzy; kobiety były wszystkie bogato ustrojone, na wielu wyobrażających je malowidłach widniał podpis znakomitego pendzla. Ale nie te oznaki wielkości zaprzątały głównie mój umysł, nawet w po-