Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piekła. Stałem przy drzwiach, przysłuchując się im, aż nareszcie zamarły w oddali. Lecz długo jeszcze potem zdawało mi się, że je wciąż słyszę, zmieszane w wyobraźni z wyciem burzy, a gdy nakoniec dopełzłem do łóżka, śmiertelny smutek i czarna zgroza ścisnęły mi serce.
Nic dziwnego, że nie mogłem zasnąć więcej. Dlaczego zostałem zamknięty? Co się stało? Kto był sprawca tych nieopisanych, rozdzierających krzyków? Istota ludzka? To nie do pojęcia. Zwierzę? Krzyki te z pewnością nie były zupełnie zwierzęce i jakiż inny zwierz, wyjąwszy lwa, lub tygrysa, byłby w stanie wstrząsnąć podobnie swoim rykiem krzepkie mury rezydencyi? Gdy tak pogrążony byłem w dociekaniu nad przyczynami tej tajemnicy, przyszło mi nagle na myśl, że nie oglądałem jeszcze ani razu córki domu. Cóż prawdopodobniejszego, że córka sennory i siostra Filipa była obłąkaną? Albo cóż naturalniejszego, że ci ograniczeni i wpół bezrozumni ludzie mogli postępować ze swoją chorą krewną w okrutny i gwałtowny sposób? Tu leżało rozwiązanie: a wszakże, gdy przypominałem sobie te krzyki (wspomnienie których przenikało mnie zawsze zimnym dreszczem), wydawało się ono niewystarczającem; nawet najdziksze okrucieństwo nie zdołałoby wyrwać takich krzyków obłąkaniu. Ale jednej rzeczy byłem pewny: nie mogłem żyć w domu, w którym działy się takie dziwne, niepojęte rzeczy; musiałem sprawdzić je na miejscu i wmieszać się, jeśliby tego było potrzeba.
Przyszedł dzień, wiatr wyczerpał swą siłę i ustał, nic nie przypominało mi historyi nocnej. Felipe powitał mnie swobodnie i wesoło, jak zawsze. Gdy przechodziłem przez podwórze, sennora wygrzewała się na słońcu ze zwykłą nieruchomością; a gdy wyszedłem za bramę, natura miała twarz pogodnie uśmiechniętą, niebiosa jaśniały chłodnym błękitem, usianym wielkiemi wyspami obłoków, a stoki gór mieniły się plamami światła i cie-