Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naprzód, murzyni! — zawołał kapitan, nie zwróciwszy uwagi na wątpliwości dozorcy.
Koła wozów zaskrzypiały raźniej, ale po chwili cały orszak zatrzymał się znowu. Tuż przed nimi widać było beznadziejnie pustą, wypaloną do cna, czarną równinę. Nawet niebo, odzwierciadlając w sobie tę ponurą pustynię, przybrało specjalny odcień. Ponieważ była to jesień, przeto wyschłe kępy drzew i łodygi kwiatów stały się obfitą strawą ognia. Wkrótce też sprawdzono, że dozorca miał słuszność, bo śladów kół, któremi kierowano się dotychczas, nikt już nie mógł odszukać.
— I cóż my teraz poczniemy? — zapytał bezradnie plantator.
— Najspokojniej w świecie pojedziemy sobie dalej. — rzekł kapitan.
— A jeżeli zabłądzimy, Kasjuszu? To co wtedy?...
— Niemożliwe. Gdzieś przecie ta pustynia ma swoją granicę!
— Więc dobrze, prowadź nas, kiedy wiesz tak dobrze.
— Bądź spokojny, wuju. Znajdowałem się nieraz w daleko gorszem położeniu i zawsze umiałem znaleźć wyjście. Podążajcie tylko za mną!
Spojrzawszy ukradkiem na karetę, z której wyjrzała piękna twarzyczka, kapitan ścisnął konia ostrogami i śmiało wysunął się naprzód. Znowu