Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niedociągnięty — muszę go sztucznie podniecać, aby módz w ogóle żyć...
Zamyślił się nagle, a po chwili:
A ja żyć chcę, bo ja muszę coś zrobić, muszę!
— Zaczem coś będziesz w stanie zrobić, to ci alkohol komórki twego mózgu doszczętnie zniszczy.
— Nie pomoże alkohol, to pomoże morfina, opium, szalej, wszystko mi jedno, ale ja muszę coś stworzyć, coś tak wielkiego, tak niesłychanego...
Podniecał się coraz więcej, aż wreszcie wpadł w wściekłość.
— Coś, coby o całe niebo, wszystko coś ty stworzył, co oni wszyscy razem stworzyli o całe niebo przerastało.
Czerkaskiego zdjęła nagle ogromna litość nad tym obłędem niemocy i bezsiły, nad tym chorem bełkotaniem pragnienia sławy i potęgi.
Spojrzał w stronę stołu, tuż naprzeciw siedziało tylu zdolnych ludzi, którzy wszystkie swe siły marnowali na całodziennej pracy w jaskiniach redakcyjnych najpodlejszego gatunku.
I to ich cała rozpacz, że dusze sobie brudzili, podlili kłamstwem, które jakiś sprytny geszefciarz, szubrawiec, ich szef, pisać im kazał. Pluli w swą duszę, zębami zgrzytali, ale pisać musieli, bo tak szef przykazał. A zimą spać na bruku nie mogli, a śmierć głodowa niemiła, a kłamstwo coraz więcej wrastało w duszę, a rezygnacya przechodziła w cynizm, a zawiść i zazdrość trawiły duszę aż do dna, aż wreszcie