Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozejrzał się myślą dookoła. Przed oczyma jego przesunął się orszak pogrzebowy — ujrzał znowu znajome twarze: rozpustników, gwałcicieli nieletnich dziewcząt, rajfurów, którzy stoją na ołtarzu opinii publicznej i rzucają pioruny na tych, którzy żyją w miłością uświęconej czystości; a oni to właśnie miłość tę zohydzają i robią z niej bagno i brud.
Czerkaskim wstrząsnęło głębokie oburzenie. Ale znowu cicho się uśmiechnął i powiedział sobie:
Niech świnie zostaną świniami, ja stoję poza obrębem tego wszystkiego i dla mnie miłość moja pozostanie czystą, świętą i szlachetną.
Wstał i zaczął szybko chodzić wzdłuż i wszerz pokoju.
Zapomniał o zagadnieniach społecznych, machnął ręką na to wszystko, co mu przed chwilą przez mózg się przesunęło, raz jeszcze uczuł tę wielką, królewską świadomość tego, że on jest sam jeden, a Hanka do niego należy.
Co go mogli ludzie obchodzić? Co ich hipokryzja? co ich błoto i bagno, kiedy jego miłość była święta, czysta i wielka?
Stanęła mu w pamięci jego żona i ze zdumieniem przekonał się, że nie czuł już najmniejszego rozgoryczenia, że stała mu się zupełnie obojętną, że w duszy jego odbijało się tylko bezdźwięczne echo jakiejś dalekiej, dalekiej przeszłości.
I nagle pomyślał, że może pożycie jego nie było wcale węzłem miłości związane i jeszcze pomyślał,