Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I oto stanął na jego piersiach olbrzymi potwór, cały złotą łuską okryty, ohydne błyszczące cielsko spoczywało na dwóch ciężkich kolumnach, a cały ten ciężar wgniatał się w rozpacznie dyszącą pierś Szarskiego.
I słyszał dziki, szydzący głos:
„Jam jest Panem twoim, a imię moje — milion!
Jam jest wasze „czterdzieści cztery”, wasz Prorok i wasze Objawienie.
Ja rządzę światem, a potęga moja nie zna granic.
Płodzę zbrodnie bez miary, by uszczęśliwiać tych, którzy mi się kłaniają.
Zabijam, tratuję i niszczę dumnych, a podwyższam ubogich w duchu, którzy innego Boga nade mnie nie znają.
Patrz, ludzkość cała wije się, tarza u mych nóg, kłębi się po trupach tych, których ja na śmierć skazałem“.
W niewidzialnej dłoni trzymał potwór kosztur ostro zakończony i przyłożył mu go do piersi:
„Uznaj moją potęgę, a dam ci wszystko, stań się służebnikiem mym, a motłoch ten tak się korzyć będzie przed tobą, jak się korzy przede mną“.
Ostry kosztur wwiercał się Szarskiemu w pierś i sprawiał mu ból niewymowny.
Z trudem zerwał się i siadł na łóżku.
Głupstwo, dość tych wizyj!
I jakiś cmentarnym parkanem ogrodzony spokój wypełnił mu duszę po brzegi.