Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzał na niego badawczo... — Ale ty dziwnie jakoś wyglądasz?
— No, wstrząsnęło to mną trochę i wypiłem raz jeszcze tyle co zwykle.
— Szarski, pamiętaj, nie rób głupstw — bądź zdrów, trzeba się zająć pogrzebem.
Będziesz miał aż dwa, pomyślał Szarski, ale nie powiedział tego głośno.
Po wyjściu Czerkaskiego, położył się na łóżku, chwilę czuł lęk przed zmorami, przed temi, co powracają, chciał się zerwać i siąść przy fortepianie, ale nie miał sił. Zapalił świecę, wziął biblię do ręki i począł czytać.
„...marność nad marnościami i wszystko marność. Cóż za pożytek ma człowiek ze wszystkiej pracy swej, którą prowadzi pod słońcem?
„Widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod słońcem, a oto wszystko jest marnością i utrapieniem ducha.
„Bo gdzie wiele mądrości, tam jest wiele gniewu; a kto przyczynia umiejętności, przyczynia boleści“.
Tak, tak, pomyślał Szarski, mają słuszność, że się tak bronią przed naszą sztuką.
Odłożył książkę, czytanie męczyło go; zresztą umiał to już wszystko na pamięć. Tyle razy to już czytał.
„Marność nad marnościami i utrapienie ducha...“
Pocóż ja mam się trapić? Niech się trapią inni.
Zgasił świecę i popadł w gorączkowy półsen. Widział wszystko, słyszał najdrobniejszy szelest, ale śnił.