Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ja pierwsza powiedziałam ci wtedy, gdyś tak słodko i pięknie mówił, ja pierwsza ci powiedziałam: — jaki pan miły — ja pierwsza pogłaskałam cię po twarzy, gdyś powiedział: chciałbym uczuć dłonie pani na mej twarzy — ja, ja...
Umilkła — siadła w fotelu.
Czerkaski patrzał posępnie w ziemię — czuł straszny ból, i nienawiść, i miłość, a potem znowu rozgoryczenie, że z takiem okrutnem szyderstwem rozraniała jego serce.
Och, jak walczyłam ze sobą, jak szalałam — ciało własne drapałam z bólu, tęsknoty i pogardy, zacinałam zęby, pięście zaciskałam i mówiłam nie! nie! nie! a serce krzyczało tak! tak! tak! I stało się... I czemuż, czemuś mi nie powiedział: Hanka! nie możemy oszukiwać tego człowieka — czemuś, czemuś — zanosiła się od płaczu — czemuś mi tego nie powiedział...
Znowu przysiadł u jej nóg, obejmował jej kolana i nic nie mówił.
Uspokoiła się nagle i mówiła cichym, zimnym głosem:
— Tak, tak — powiedziałeś sobie. Zgiąć nie można, więc złamać odrazu. Glińska się uspokoi. Znienawidzi, splunie, ale się uspokoi. Bo wy — wy, mężczyźni, miewacie czasem strasznie brutalne dusze...
— Hanka!
— Tak, Hanka! Hanka! Ale Hanka się nie uspokoiła. Hanka umarła. A tyś zagwoździł wieko od