Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ogolić i wyczyściłem się jak na paradę. Znalazłem Carmen u Lillas Pastia, starego handlarza ryb, cygana, czarnego jak Mazur. Wiele osób z miasta zachodziło tam na smażone rybki, zwłaszcza, jak sądzę, odkąd Carmen rozbiła tam swój obóz.
— Lillas, rzekła skoro tylko mnie ujrzała, niema mnie dla nikogo. Jutro także będzie dzień! Chodź, mój ziomku, pójdziemy się przejść.
Naciągnęła płaszczyk na twarz, i oto znalazłem się z nią na ulicy, nie wiedząc dokąd idę.
— Panienko, rzekłem, sądzę, że pani należy mi podziękować za podarek, który mi przysłałaś, kiedy byłem w więzieniu. Zjadłem chleb, piłka zda mi się do ostrzenia lancy i zachowam ją jako pamiątkę po pani; ale pieniądze, — proszę.
— Nie! zachował pieniądze, krzyknęła wybuchając śmiechem. Zresztą, tem lepiej, bo nie jestem obecnie przy kapitałach, ale cóż? wędrowny pies z głodu nie umiera[1]. Chodź, przejedzmy wszystko. Ty mnie ugaszczasz.

Ruszyliśmy z powrotem do Sewilli. U

  1. Chuquel sos pirela, cocal terela, „wędrowny pies znajdzie kość‘‘. — Przysłowie cygańskie.