Przejdź do zawartości

Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a steru zachwiał się nagle, okręt pochylił się tak gwałtownie iż zdawało się że runie w odmęt. Długie reje zanurzyły się w wodzie. Kilku ludzi, padło na ziemię, kilku wyleciało przez parapet. Niebawem okręt podniósł się dumnie, jak gdyby chcąc jeszcze raz stawić czoło zniszczeniu. Wiatr zadął silniej, i naraz, z okropnym trzaskiem, padły dwa maszty, złamane o kilka stóp nad pomostem, pokrywając pokład odłamkami drzewa i jakgdyby ciężką siecią lin.
Murzyni, przestraszeni, zaczęli się chronić pod pokład wydając okrzyki przerażenia; ale, ponieważ wiatr nie miał już punktu oparcia, okręt podniósł się i kołysał się łagodnie po falach. Wówczas najodważniejsi wyszli na pokład i oczyścili go z zalegających szczątków. Tamango stał nieruchomy, z łokciem wspartym na szafce z busolą, kryjąc twarz pod zgiętem ramieniem. Aysza stała obok niego, ale nie śmiała doń przemówić. Powoli dzicy zbliżyli się; wszczął się szmer, który niebawem zmienił się w burzę wyrzutów i klątw.
— Łotrze! szalbierzu! krzyczeli, to ty jesteś sprawcą wszystkich naszych nieszczęść; ty sprzedałeś nas białym, ty skłoniłeś nas, abyśmy się zbuntowali przeciw