Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zmarszczył się pan nie jeden za ostre przekąsy,
Nie jeden szlachcic zgrzytnął pokręciwszy wąsy;
Lecz co prawda to prawda! za to nie ma grzechu,
A tak w końcu na poły i w gniewie i w śmiechu
Musiał przyznać to naród, że się źle tak bawić,
Że przeminął wiek złoty, że się czas poprawić.
A choć to trudno było, szczęście że tak wierzył,
I jeszcze przed pokutą w piersi się uderzył....

Książę Biskup Warmieński rzadko w Polsce bywał,
Bo na swojéj stolicy w Heilsbergu siadywał,
A choć krzesło miał w Rzeszy, a drugie w Senacie,
Nie ozwał się inaczej tylko: „Panie Bracie!“
Grzeczny, miły, dowcipny, a jak król dostojny,
Pogodny jako słońce, a jak ziemia hojny;
Choć wierszem komu przyciął, każdy to przebaczył.
Gdy się tylko pokazał, lub przemówić raczył.
A dopieroż pomyślić sobie te radości,
Gdy do ziemi rodzinnéj dworno zjechał w gości
Do Dubiecka, po latach jak do swego gniazda,
Gdzie mu jasna świeciła nad kolebką gwiazda.
Co to szczęścia tam było nad Sanem w tym dworze.
Gdy do nóg rodzicielki upadł syn w pokorze,
I choć kapłan, senator, płakał jako dziecię,
I o tem tylko wiedział, że mu dała życie.
Z Świętej Lipki Warmieńskiej przywiózł matce dary,
A bratu złożył sygnet od Papieża stary,
Co się przeszło lat tysiąc przespał w rzymskim grobie,
Aż go znowu jak klejnot wzięto ku ozdobie.
A jak trafił w myśl matki, dawszy jej świętości,
Jako bratu dogodził pamiątką rzadkości.
Tak każdemu z kolei dary obrać umiał,
I każdego i chęci i myśl wyrozumiał.
A nawet stare sługi wzięły po gościńcu,