Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A chociaż się kto nosił w jedwabiach i złocie,
Znał o tém, że najstrojniéj człowiekowi w cnocie;
A więc w dobre uczynki z cicha się sposobił,
By się tu dobréj woli, a tam nieba dobił.

Jeden stawiał kościoły, klasztory fundował,
A drugi w sercach ludzi dom sobie budował,
I nie czekał, aż wezwie ktoś jego pomocy,
Lecz przeczuł los bliźniego, i we dnie czy w nocy
Pośpieszał na ratunek, i jak poseł Boży
Tam przybywał z pociechą, gdzie było najgorzéj.

Nie wolno nawet było tam się kryć z swym losem,
Lecz gdyś boleść twą zdradził twarzą albo głosem,
Albo rzewną modlitwą, lub płaczem w kościele,
To się zaraz znaleźli jacyś przyjaciele!
„Coto? jakto, braciszku? a czy to być może!
No, ludzie nie Tatary! Bóg jakoś pomoże!
A nie godzi się wątpić i rozpaczą grzészyć,
Bo kiedy świat zasmuci. Bóg może pocieszyć!”
I kiedy strapionego wzięli między siebie,
I rada się znalazła i pomoc w potrzebie,
I zdrowie gdzieś wróciło, zfolgował wierzyciel,
Bo się znalazł dobrodziéj, znalazł i ręczyciel;
A gdy wielu tak radzi, by jeden nie zginął —
Musiał w los swój uwierzyć i jeszcze wypłynął.

Czasem znowu człowieka skrzywdzono na sławie,
I nie było sposobu oczyścić się w sprawie,
Bo adwersarz był mocny, dowodów nie było
Poparcia niewinności, a partya szła siłą,
I kalumnią rzuciwszy wyzuła z własności:
To szlachcic jak przypuścił do serca żałości,
Jak się zagryzł i zwątpił w tak ciężkim frasunku —