Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kratek ogrodowych i stanęła przy nich pokornie. Ale przyszło jéj czekać dość długo. Państwo się tam zabawiali rozmową, a uszu jéj dolatywały wesołe śmiechy, które dziwnie brały ją za serce, bo nie do śmiechu jéj było niebodze. Potém wrócili pan Wiktor z panną Jadwigą, a następnie poszli wszyscy na pokoje. Powoli słońce się miało ku zachodowi. Na ganek wyszedł lokajczuk Jasiek, którego pan Skorabiewski nazywał zawsze: „jeden drugim“ i zaczął nakrywać do herbaty. Zmienił obrus, postawił filiżanki i począł wpuszczać w nie z brzękiem łyżeczki. Rzepowa czekała i czekała. Przychodziło jéj do głowy, czyby nie wrócić do chałupy, a przyjść późniéj, ale bała się, że potém będzie zapóźno, przysiadła więc tylko na trawie pod płotem i dała dziecku piersi. Dziecko nassało się i usnęło, ale niezdrowym snem, bo już od rana było jakieś słabe. Rzepowa także czuła, że to gorąco, to zimno przebiega ją od stóp do głowy. Czasem także brały ją cięgoty, ale nie zważała na to, tylko czekała cierpliwie. Powoli zmroczyło się i księżyc wszedł na sklepienie niebieskie. Do herbaty było już zastawione; w ganku paliły się lampy, ale państwo nie przychodzili, bo panna grała na fortepianie. Rzepowa zaczęła sobie mówić pod sztachetami „Anioł Pański,“ a potém rozmyślała, jak téż-to ją poratuje pan Skorabiewski. Dobrze ona nie wiedziała jak? nie rozumiała, że pan jako pan, to i z komisarzem ma znajomość i z naczelnikiem; byle tylko słowo rzekł, jak wszystko się stało, a to i da Pan Bóg, że się złe odmieni. A przytém myślała, że niechby się Zołzikiewicz, albo wójt sprzeciwiał, to pan wiedziałby gdzie pójść po sprawiedliwość: „Panosko zawdyk dobry był i dla ludzi