Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zauważyłem, że w miarę, jak się zbliżała godzina stanowcza, Hanię owładła dziwna jakaś niespokojność. Mieniła się w oczach i drżała na całém ciele. Chwilami wzdrygała się, jakby przestraszona. Wreszcie słońce zaszło, a zaszło pochmurno jakoś, za grube i skłębione, żółtawego koloru chmury, które groziły gradem i burzą. Kilkakrotnie na zachodniéj stronie nieba dał się słyszeć odległy grzmot, jakby groźne warczenie zbliżającéj się burzy. Powietrze było duszne, parne i przesycone elektrycznością. Ptaki pochowały się pod dachy, drzewa, i tylko jaskółki rzucały się niespokojnie w powietrzu; liście przestały szemrać na drzewach i zwiesiły się jakby omdlałe: z dziedzińca folwarcznego dochodził żałosny ryk bydła wracającego z pola. Jakiś posępny niepokój opanował całą naturę. Ksiądz Ludwik kazał zamykać okna. Chciałem przed wybuchem burzy zdążyć do Ustrzycy, więc zerwałem się żeby pójść do stajni i kazać zajeżdżać. W chwili kiedy miałem wyjść z pokoju, zerwała się i Hania, ale siadła natychmiast. Spojrzałem na nią. Rumieniła się i bladła naprzemian. „Duszno mi jakoś! duszno!“ — zawołała i siadłszy przy oknie, poczęła się wachlować chustką. Dziwna niespokojność jéj zwiększyła się widocznie. „Możeby poczekać — rzekł do mnie ksiądz Ludwik — burza za jakie pół godziny wybuchnie.“ „Za pół godziny — odpowiedziałem — będziemy już pod Ustrzycą, a zresztą, kto wié jeszcze, czy to nie próżne strachy“ i pobiegłem do stajni. Koń był już dla mnie osiodłany, ale z zaprzęganiem marudzono, jak zwykle. Upłynęło z pół godziny czasu, nim stangret ruszył przed ganek z powozem, ja zaś za nim na koniu. Burza zdawała się tylko wisieć, ale nie chcia-