Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mirza rozszalał się przy herbacie, zapomniawszy o wszystkiém, ja jednak nie wtorowałem mu; raz, że byłem smutny, a powtóre, sądziłem, iż człowiekowi poważnemu, który już jest opiekunem, nie wypada dokazywać jak dzieciakowi. Tego wieczora Mirza oberwał jeszcze burę od księdza Ludwika za to, że podczas gdy mówiliśmy pacierze w kaplicy, on wyleciał na podwórze, wlazł na nizki dach od lodowni i począł wyć. Psy podwórzowe oczywiście zleciały się ze wszystkich stron i uczyniły taki harmider wtórząc Mirzie, że nie mogliśmy mówić pacierza.
— Czyś to oszalał, Selimie? — pyta ksiądz Ludwik.
— Ja, proszę księdza, modliłem się po mahometańsku.
— A ty smarkaczu! nie żartuj sobie z religii żadnéj.
— A kiedy ja, proszę księdza, chcę zostać katolikiem, tylko się ojca boję. Co ja tam sobie robię z Mahometa.
Ksiądz uderzony w słabą stronę, zamilkł i poszliśmy spać. Mnie i Selimowi dano osobny pokój, bo ksiądz wiedział że lubimy gawędzić, a nie chciał nam przeszkadzać. Kiedym się już rozebrał i zauważyłem, że i Mirza poczyna toż samo czynić bez pacierza, spytałem:
— Czy ty, Selimie, rzeczywiście nie modlisz się nigdy?
— A jakże. Chcesz, to zaraz zacznę.
I stanąwszy w oknie, wzniósł oczy na księżyc, wyciągnął do niego ręce i począł wołać śpiewnym głosem:
— O Allach! Akbar Allach! Allach Kerim!
Ubrany już tylko w bieliznę, z temi oczyma wzniesionemi ku niebu, śliczny był taki, że nie mogłem od niego wzroku oderwać.
Poczém zaczął mi się tłómaczyć: