Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tkich chwilach ciszy słyszeliśmy żałosne złowróżbne skomlenia placówek indyjskich, nawołujących się głosem kujotów. Koło północy, Indyanie usiłowali zapalić step, ale wilgotne wiosenne trawy nie chciały się palić, chociaż od kilku dni nie spadła ani kropla deszczu.
Objeżdżając nad rankiem już placówki znalazłem znowu sposobność zbliżenia się na chwilę do Lilian. Znalazłem ją śpiącą ze znużenia, z główką opartą na kolanach poczciwej ciotki Atkins, która uzbroiwszy się w „bowie,“ poprzysięgła, że pierwej wygubi całe pokolenie Krwawych-Śladów, zanimby jeden z nich śmiał się zbliżyć do jej pieszczoszki. Co do mnie wpatrywałem się w tę śliczną uśpioną twarz z miłością nietylko mężczyzny, ale prawie matki, i czułem na równi z ciotką Atkins, że poszarpałbym na szczątki każdego, ktoby temu mojemu ukochaniu chciał grozić. W niej była moja radość, w niej moje wesele, poza nią tylko włóczęga, tułactwo i przygody bez końca. Przed oczyma miałem najlepszy tego dowód: w dali step, szczęk broni, noc na koniu, walkę i drapieżnych zbójców czerwonoskórych; blizko przy sobie sen cichy tej istoty lubej, a tak ufnej i wierzącej we mnie, że dość było jednego mego słowa, aby uwierzyła, że napadu nie będzie i usnęła tak pewna bezpieczeństwa, jakby pod dachem ojcowskim.
Gdym tedy patrzył na one dwa obrazy, pierwszy raz uczułem, jak mnie zmęczyło to życie awanturnicze, bez jutra, a zarazem poznałem, że uspokojenie wszelkie i cichość tylko przy niej odnajdę. „Byle do Kalifornii! byle do Kalifornii! — myślałem sobie. — Ot! trudy podróży, której połowa, a i to łatwiejsza, dopiero dopeł-